*Może na początek wyjaśnię: moje tarzanie wynikało z niesamowitego zapachu, przy którym przejście obojętnie byłoby niczym grzech*
-A ty? Długo tutaj jesteś?-spytałem.
-Trochę... - Wadera nie skończyła wypowiedzi, bo od razu ją przerwałem. Nie przepadałem za bezczynnym staniem i nudnymi rozmowami.
-Wybierzesz się ze mną na polowanie?-spytałem. W planach i tak miałem to wyjście, lecz ktoś do towarzystwa nigdy nie zaszkodzi.
-Jasne, w sumie nic lepszego do roboty nie mam.
-Znam takie jedno miejsce, gdzie często można spotkać zwierzynę!
-Prowadź!-zaśmiała się Dayen. Ta prośba nie była konieczna, bo zanim jeszcze zdołała wymówić kwiestie, ja już szedłem z nosem przy ziemi. Pogodne słońce świeciło po naszych pyskach. Droga ciągnęła się dość długo aż natrafiłem na trop. Z ugiętymi łapami schowaliśmy się wśród wysokiej trawy. Powoli zmierzaliśmy ku stadu saren i jeleni. W krótce byliśmy tak blisko, że dokładnie widać było ich zarysy i słabsze strony.
-Ej..-szepnąłem.
-No?
-Jaki plan? Od razu uprzedzam, że nic jeszcze nie miałem w ustach, więc wolę większą sztukę.
-Jeleń stojący z boku odpowiada?
-Jest w porządku. Ty z jednej strony, ja z drugiej, okay?
-Dobrze.
Pobiegłem na około. Ku mojemu szczęściu nie zostałem zauważony. Kiedy już wyczułem odpowiedni moment, wskoczyłem na jego grzbiet. Choć chciał jakoś sie wykręcić, nie miał drogi ucieczki. Dayen już stała obok. Niemal w tym sam czasie rzuciliśmy sie na jego szyje. Rozerwaliśmy ją prędko. Zwierzę padło martwe na ziemię.
-Smacznego!-uśmiechnąłem się promiennie.
<Dayen? Sorry za czas oczekiwań, mam nadzieje ze wynagrodzi ci to długość opowiadania>
sobota, 27 maja 2017
Od Rebekki CD. Picalla
Gęsta mgła otoczyła mnie zewsząd. Spośród niej dobiegały nieznane, nieludzkie głosy, złowróżbnie brzmiące. Byłam sama... Nagle spod osłony mgły wydostał się Picallo. Basior jednak nie wyglądał dokładnie tak, jak znany mi Alfa - ten miał błyszczące rubinowe ślepia i bezwzględny wyraz pyska, z którego kapała krew. Jego sierść była poplamiona czerwoną cieczą, gdzieniegdzie widać było rany odniesione w walce. Cofnęłam się o krok.
- Nie bój się mnie, Rebekko - wysyczał, zbliżając się. Zaczęłam się powoli cofać, aż nagle nie wyczułam nic pod jedną z łap. Zachwiałam się, ale udało mi się utrzymać równowagę. Zostałam zapędzona nad urwisko. Picallo zbliżył się jeszcze bardziej...
Nagle oślepił mnie jasny, błękitnawy blask. Przede mną pojawiła się wilcza postać z ptasimi skrzydłami. Picallo cofnął się, jakby przerażony. W pewnej chwili uderzyła w niego kula światła i Alfa zniknął. Tajemnicza postać odwróciła się w moją stronę.
- Gdy blada zasłona zakryje rzeki, gdy znikną wszyscy z oczu twoich, przyjaciel z wrogiem stoczą pojedynek, kto przegra - niech przygotuje się do drogi - powiedziała zjawa melodyjnym, aczkolwiek przerażającym głosem.
***
Otworzyłam oczy nagle i przez chwilę zastanawiałam się, co się dzieje i gdzie ja jestem. Zewsząd otaczała mnie gęsta mgła, a przy wejściu do nory zobaczyłam szczenięta.
- Gdzie jest Picallo? - zapytałam, wstając i podchodząc do maluchów. Te jednak zachowywały się tak, jakby mnie nie słyszały. W pewnej chwili, zanim zdążyłam zareagować, po prostu wskoczyły w mgłę. Pięknie...
Zaraz jednak moje myśli zajęły się czymś innym - usłyszałam głos Picalla i niewilcze ryki...
Gdy blada zasłona zakryje rzeki, gdy znikną wszyscy z oczu twoich, przyjaciel z wrogiem stoczą pojedynek, kto przegra, niech przygotuje się do drogi...
Mój sen się spełniał.
<Picallo?>
- Nie bój się mnie, Rebekko - wysyczał, zbliżając się. Zaczęłam się powoli cofać, aż nagle nie wyczułam nic pod jedną z łap. Zachwiałam się, ale udało mi się utrzymać równowagę. Zostałam zapędzona nad urwisko. Picallo zbliżył się jeszcze bardziej...
Nagle oślepił mnie jasny, błękitnawy blask. Przede mną pojawiła się wilcza postać z ptasimi skrzydłami. Picallo cofnął się, jakby przerażony. W pewnej chwili uderzyła w niego kula światła i Alfa zniknął. Tajemnicza postać odwróciła się w moją stronę.
- Gdy blada zasłona zakryje rzeki, gdy znikną wszyscy z oczu twoich, przyjaciel z wrogiem stoczą pojedynek, kto przegra - niech przygotuje się do drogi - powiedziała zjawa melodyjnym, aczkolwiek przerażającym głosem.
***
Otworzyłam oczy nagle i przez chwilę zastanawiałam się, co się dzieje i gdzie ja jestem. Zewsząd otaczała mnie gęsta mgła, a przy wejściu do nory zobaczyłam szczenięta.
- Gdzie jest Picallo? - zapytałam, wstając i podchodząc do maluchów. Te jednak zachowywały się tak, jakby mnie nie słyszały. W pewnej chwili, zanim zdążyłam zareagować, po prostu wskoczyły w mgłę. Pięknie...
Zaraz jednak moje myśli zajęły się czymś innym - usłyszałam głos Picalla i niewilcze ryki...
Gdy blada zasłona zakryje rzeki, gdy znikną wszyscy z oczu twoich, przyjaciel z wrogiem stoczą pojedynek, kto przegra, niech przygotuje się do drogi...
Mój sen się spełniał.
<Picallo?>
Od Martina
Wzdychanie. Szpery. Chuchanie. Obudziły mnie w środku nocy nieznajome ślepia. Potrząsnąłem głową, jednak nie panując nad sytuacją zaspany zapadłem w drzemkę. Kiedy podświadomość kazała mi wstać przybysza nie było. To jeszcze bardziej zmotywowało mnie do pójścia ze jego tropem. Dziwna okazała się taka wizyta i za nic nie pozwoliłbym sobie od tak ją zostawić. Nerwowo sprawdziłem czy są wszystkie rzeczy, lekarstwa, pamiątki. Były, perfekcyjnie na miejscu. Odetchnąłem z ulgą-lecz tylko chwilowo. Dalej oraz chyba jeszcze mocniej intrygowała mnie sprawa, kto to zawitał w moich skromnych progach. Wybiegłem z jaskini, truchtem przeplatanym z szybkim biegiem. Zza drzewa ukazał sie kontur wilka, zbyt szybko by stwierdzić płeć czy cokolwiek. Do tego przy ciemni, oczy nie współpracowały idealnie. Ruszyłem w pogoń, ale za bardzo nie wiedziałem dokąd zmierzać. Od czasu do czasu słyszałem śmiech... albo płacz. Nie chciałem bawić się w takie coś.
-Nic ci nie zrobię! Nie uciekaj! Proszę!-zawołałem. Przez niebywałą ciszę utworzyło się echo.
-Skąd jesteś?-odparł głos, należał do postaci bardzo ostrożnej.
-Należę do watahy od niedawna. Niech zgadnę, Ty zabłądziłeś lub zabłądziłaś? Szelest.
-Ja tu miejscowym gościem jestem!-powiedziała już odważniej postać.-Miło poznać nowego członka stada! Witam z otwartymi łapami!
<Ktoś???>
-Nic ci nie zrobię! Nie uciekaj! Proszę!-zawołałem. Przez niebywałą ciszę utworzyło się echo.
-Skąd jesteś?-odparł głos, należał do postaci bardzo ostrożnej.
-Należę do watahy od niedawna. Niech zgadnę, Ty zabłądziłeś lub zabłądziłaś? Szelest.
-Ja tu miejscowym gościem jestem!-powiedziała już odważniej postać.-Miło poznać nowego członka stada! Witam z otwartymi łapami!
<Ktoś???>
Od Wariory CD Devona
Lekko od niechcenia zgodziłam się aby pójść do Devona. Szliśmy około 9 minut po czym dotarliśmy na miejsce, do jego domu.
-Wchodź zaprazam -odparł wskazując łapą na wejście. Z niechęcią weszłam, wiedziałam iż nie mam wyjścia więc weszłam.
-Ładnie tu u ciebie -stwierdziłam rozglądając się dookoła.
-Dzięki, staram się aby było przytulnie- odpowiedział patrząc na mnie i uśmiechając się.
-Usiądź-powiedział patrząc w moją stronę. Usiadłam i przez chwilę trwałam w ciszy, nie wiedząc co powiedzieć, w końcu wykrztusiłam z siebie :
-Bardzo ci dziękuję, niewiem co bez ciebie by się ze mną stało. Nie chcę ci sprawiać kłopotu - odparłam patrząc w stronę wyjścia.
-Nie ma za co dziękować. Nie sprawiasz żadnego problemu - odrzekł z uśmiechem. Ja tylko lekko się uśmiechnełam patrząc w jego stronę.
-No dobrze zostanę na chwilę - powiedziałam i usiadłam. Rozmawialiśmy przez kilka godziny, nie odczuwaliśmy upływu czasu, zanim się spostrzegliśmy była już noc.
-No... cóż sama wracać nie będziesz, został na powiedział z lekkim uśmiechem.
-No niewiem- rzekłam z zakłopotaniem.
-Zostań co ci zależy-powiedział stając przed wyjściem.
-No dobrze - powiedziałam.
<Devon?>
-Wchodź zaprazam -odparł wskazując łapą na wejście. Z niechęcią weszłam, wiedziałam iż nie mam wyjścia więc weszłam.
-Ładnie tu u ciebie -stwierdziłam rozglądając się dookoła.
-Dzięki, staram się aby było przytulnie- odpowiedział patrząc na mnie i uśmiechając się.
-Usiądź-powiedział patrząc w moją stronę. Usiadłam i przez chwilę trwałam w ciszy, nie wiedząc co powiedzieć, w końcu wykrztusiłam z siebie :
-Bardzo ci dziękuję, niewiem co bez ciebie by się ze mną stało. Nie chcę ci sprawiać kłopotu - odparłam patrząc w stronę wyjścia.
-Nie ma za co dziękować. Nie sprawiasz żadnego problemu - odrzekł z uśmiechem. Ja tylko lekko się uśmiechnełam patrząc w jego stronę.
-No dobrze zostanę na chwilę - powiedziałam i usiadłam. Rozmawialiśmy przez kilka godziny, nie odczuwaliśmy upływu czasu, zanim się spostrzegliśmy była już noc.
-No... cóż sama wracać nie będziesz, został na powiedział z lekkim uśmiechem.
-No niewiem- rzekłam z zakłopotaniem.
-Zostań co ci zależy-powiedział stając przed wyjściem.
-No dobrze - powiedziałam.
<Devon?>
piątek, 26 maja 2017
Od Devona CD Wariory
Denerwowałem się bo nie wiedziałem co dokładnie dolega Wariorze. Stałem odwrócony parę metrów od pomieszczenia lekarskiego. Kątem oka dostrzegłem Martina wślizgującego się do sali. Odwróciłem się szybko, by go złapać, ale nie zdążyłem. Z resztą i tak bym się od niego niczego nie dowiedział, bo i on sam nie zdążył jej jeszcze zbadać. Usiadłem w kącie i czekałem. Za jakieś 15 minut Martin wyszedł z sali. Wstałem, a on skierował się do mnie.
- I co z nią - spytałem zatroskany.
- No - westchnął - wygląda to na zatrucie pokarmowe. Lily zaparzy jej ziółka i da leki. Już jej przepisałem, możecie je nabyć przy wejściu - Martin podał mi receptę.
- Dzięki. A wiecie czym się zatruła?
- Wariora powiedziała, że nie zjadła dziś nic podejrzanego, ale może po prostu nie zauważyła.
- I już wszystko z nią w porządku?
- Tak, tak. Możesz do niej wejść i powoli się zbierać - uśmiechnął się życzliwie.
Dopadłem do drzwi, ale się obróciłem.
- Jeszcze raz dzięki - rzuciłem przez ramię.
- Dla Bety wszystko - zaśmiał się i odszedł.
Wszedłem więc do Wariory.
- I jak się czujesz? Martin powiedział, że to zatrucie - pomogłem wstać Wariorze, która nie chciała już leżeć.
- Musiałam zjeść coś nieświeżego - uśmiechnęła się delikatnie i uspokajająco.
- No tak. To co, zbieramy się? - spytałem, machając jej receptą - trzeba kupić ci leki.
- Tak - oznajmiła, zsuwając się z łóżka, a ja jej pomogłem.
Wyszliśmy od medyka i kupiliśmy leki. Łapiąc świeże powietrze, wadera oznajmiła, że od razu jej lepiej. Idąc tą samą drogą, natknęliśmy się na poprzednio upolowanego zwierza. Niestety nie był już świeży i musiałem znów coś upolować. Były to dwa zające. Zjedliśmy je i leżeliśmy gapiąc się w niebo. Nagle wadera wstała i chciała odejść.
- Gdzie idziesz? - spytałem.
- Do domu, jestem zmęczona.
- Do mnie jest bliżej.
Wadera trochę się zmieszała.
- No nie wiem - powiedziała szybko i równie szybko chciała uciec. Uśmiechnąłem się i ruszyłem za nią. Wślizgnąłem się pod nią tak, że wadera była na moim grzbiecie.
- Dawno już nie miałem gości. Wpadniesz?
- A mam inny wybór? - spytała.
- Raczej nie - roześmiałem się - poza tym mam twoje lekarstwa.
- Ughh - jęknęła, wirdząc, że i tak zrobię po swojemu.
< Wariora? >
- I co z nią - spytałem zatroskany.
- No - westchnął - wygląda to na zatrucie pokarmowe. Lily zaparzy jej ziółka i da leki. Już jej przepisałem, możecie je nabyć przy wejściu - Martin podał mi receptę.
- Dzięki. A wiecie czym się zatruła?
- Wariora powiedziała, że nie zjadła dziś nic podejrzanego, ale może po prostu nie zauważyła.
- I już wszystko z nią w porządku?
- Tak, tak. Możesz do niej wejść i powoli się zbierać - uśmiechnął się życzliwie.
Dopadłem do drzwi, ale się obróciłem.
- Jeszcze raz dzięki - rzuciłem przez ramię.
- Dla Bety wszystko - zaśmiał się i odszedł.
Wszedłem więc do Wariory.
- I jak się czujesz? Martin powiedział, że to zatrucie - pomogłem wstać Wariorze, która nie chciała już leżeć.
- Musiałam zjeść coś nieświeżego - uśmiechnęła się delikatnie i uspokajająco.
- No tak. To co, zbieramy się? - spytałem, machając jej receptą - trzeba kupić ci leki.
- Tak - oznajmiła, zsuwając się z łóżka, a ja jej pomogłem.
Wyszliśmy od medyka i kupiliśmy leki. Łapiąc świeże powietrze, wadera oznajmiła, że od razu jej lepiej. Idąc tą samą drogą, natknęliśmy się na poprzednio upolowanego zwierza. Niestety nie był już świeży i musiałem znów coś upolować. Były to dwa zające. Zjedliśmy je i leżeliśmy gapiąc się w niebo. Nagle wadera wstała i chciała odejść.
- Gdzie idziesz? - spytałem.
- Do domu, jestem zmęczona.
- Do mnie jest bliżej.
Wadera trochę się zmieszała.
- No nie wiem - powiedziała szybko i równie szybko chciała uciec. Uśmiechnąłem się i ruszyłem za nią. Wślizgnąłem się pod nią tak, że wadera była na moim grzbiecie.
- Dawno już nie miałem gości. Wpadniesz?
- A mam inny wybór? - spytała.
- Raczej nie - roześmiałem się - poza tym mam twoje lekarstwa.
- Ughh - jęknęła, wirdząc, że i tak zrobię po swojemu.
< Wariora? >
wtorek, 23 maja 2017
Od Martina CD Wariory
Znalezisko wręcz roiło się od kolorów. Weszliśmy w głąb jaskini.
-Woooow...-powiedziała z zachwytu Wariora. Jej uwagę zwrócił wystrój, moją ślady i podejrzane zapachy. Prędko moje serce stanęło w gardle. Miejsce miało juz swojego właściciela.
-Ktoś tutaj mieszka, a my mu weszliśmy na jego posadzkę-oznajmiłem bardzo poważnie.
-Ale w takim razie gdzie teraz jest?! To jest teren watahy... Nie wydaje ci sie dziwne, że jeszcze nikt go nie widział? Że nikt go nie wytropił?
-Albo to miejsce ma drugie dno, albo typ co tu mieszka jest zaopatrzony w skrzydła i potrafi bez szwanku opuszczać swój dom, a potem kiedy coś mu grozi tu wraca.
-Chyba nie będzie zadowolony naszym widokiem.
-Chyba na pewno! Każdy by sie rozgniewał
-Zmywajmy sie stąd! Ja nie mam ochoty na żadne walki.
-Tylko... tylko jak? Na to pytanie chwilowo nie było żadnej odpowiedzi; tunel był zbyt wąski i śliski aby sie po nim wspiąć na górę, a żadne sekretne przejścia dotychczas się nie ukazały.
-Zawołajmy pomoc-zaproponowałem
-Tak, lecz gdy to zrobimy zaraz może przybiec właściciel posiadłości!
-Pamiętaj zawsze, że nas jest dwójka! Nie ma co tu dalej bezczynnie siedzieć.
Wadera podeszła do "zjeżdżalni", właśnie szukała odpowiedniego miejsca, kiedy BUM... i gdzieś zniknęła pod ziemią...A jednak jaskinia skrywała tajemnice. Poszedłem śladami wadery i stanąłem w tym samym miejscu. Od razu też gdzieś zniknąłem. "Zapadłem się pod ziemię". Wszystko stało sie tak szybko, że spadłem prosto na grzbiet towarzyszki.
-To sie nazywa miękkie lądowanie...-warknęła obolała.
-Wybacz.
Szybko jednak wstała na równe łapy. Widok przykuł jej wzrok jak i mój. Wgapialiśmy sie w krajobraz dobre 20 minut, a nadal zachwyt przebijał zachwyt. Trawa (o ile to była trawa) miała kolor bordowy. Drzewa płonęły różnorodnymi barwami. Ich owoce były niczym lampiony, a same liście ozdobione kryształkami. Kwiaty nie do opisania. Było pięknie, wszystko do siebie tak dobrane jakby wybierał to bardzo szanowny architekt. Podkusiło mnie aby zerwać taka roślinkę, ale coś mnie tknęło. Zwykle tak kuszące i dziwnie prowokujące sytuacje są tylko pułapkami.
-To... ten... tego... co robimy?-spytałem dziwnie zakłopotany.
<Wariora?>
-Woooow...-powiedziała z zachwytu Wariora. Jej uwagę zwrócił wystrój, moją ślady i podejrzane zapachy. Prędko moje serce stanęło w gardle. Miejsce miało juz swojego właściciela.
-Ktoś tutaj mieszka, a my mu weszliśmy na jego posadzkę-oznajmiłem bardzo poważnie.
-Ale w takim razie gdzie teraz jest?! To jest teren watahy... Nie wydaje ci sie dziwne, że jeszcze nikt go nie widział? Że nikt go nie wytropił?
-Albo to miejsce ma drugie dno, albo typ co tu mieszka jest zaopatrzony w skrzydła i potrafi bez szwanku opuszczać swój dom, a potem kiedy coś mu grozi tu wraca.
-Chyba nie będzie zadowolony naszym widokiem.
-Chyba na pewno! Każdy by sie rozgniewał
-Zmywajmy sie stąd! Ja nie mam ochoty na żadne walki.
-Tylko... tylko jak? Na to pytanie chwilowo nie było żadnej odpowiedzi; tunel był zbyt wąski i śliski aby sie po nim wspiąć na górę, a żadne sekretne przejścia dotychczas się nie ukazały.
-Zawołajmy pomoc-zaproponowałem
-Tak, lecz gdy to zrobimy zaraz może przybiec właściciel posiadłości!
-Pamiętaj zawsze, że nas jest dwójka! Nie ma co tu dalej bezczynnie siedzieć.
Wadera podeszła do "zjeżdżalni", właśnie szukała odpowiedniego miejsca, kiedy BUM... i gdzieś zniknęła pod ziemią...A jednak jaskinia skrywała tajemnice. Poszedłem śladami wadery i stanąłem w tym samym miejscu. Od razu też gdzieś zniknąłem. "Zapadłem się pod ziemię". Wszystko stało sie tak szybko, że spadłem prosto na grzbiet towarzyszki.
-To sie nazywa miękkie lądowanie...-warknęła obolała.
-Wybacz.
Szybko jednak wstała na równe łapy. Widok przykuł jej wzrok jak i mój. Wgapialiśmy sie w krajobraz dobre 20 minut, a nadal zachwyt przebijał zachwyt. Trawa (o ile to była trawa) miała kolor bordowy. Drzewa płonęły różnorodnymi barwami. Ich owoce były niczym lampiony, a same liście ozdobione kryształkami. Kwiaty nie do opisania. Było pięknie, wszystko do siebie tak dobrane jakby wybierał to bardzo szanowny architekt. Podkusiło mnie aby zerwać taka roślinkę, ale coś mnie tknęło. Zwykle tak kuszące i dziwnie prowokujące sytuacje są tylko pułapkami.
-To... ten... tego... co robimy?-spytałem dziwnie zakłopotany.
<Wariora?>
poniedziałek, 22 maja 2017
Od Wariory CD Devona
Obudziłam się w małej sali, strasznie kręciło mi się w głowie, czułam się fatalnie. Po chwili chciałam wstać i po prostu wyjść z tej sali, ale usłuszałam czyjś głos który powiedział:
-A ty dokąd się wybierasz?-zapytała, miałam wrażenie, że ta osoba patrzy na mnie. Ja z zamroczonym głosem powiedziałam
-Ja, do domu-odparłam głosem ledwo przechodzącym przez gardło.
-Nie możesz ledwo się trzymasz, zaraz przyjdzie tutaj Martin i cię zbada- odpowiedziała ta osoba łagodnym lecz stanowczym głosem.
-Czy to ty Lily?-zapytałam resztką sił
-Tak a teraz cicho i leż, zaraz przyjdzie -powiedziała i wyszła na chwilę. Połorzyłam głowę i zamknełam oczy, czekałam na Martina z niecierpliwością, aż w końcu przyszedł. Zbadał mnie i dał jakieś zioła, ja tylko leżałam i wyczekiwałam momentu kiedy zioła zaczną działać. Powiedziałam słabym tonem do Lily:
-Zawołaj Devona- poprosiłam, a Lily go zawołała. On po chwili przyszedł.
-Hej, Devon. Dziękuję ci za to, że mnie przyniosłeś, nie wiem co bysię stało gdybyś tego niezrobił...- powiedziałam patrząc na niego.
-Nie ma za co dziękować, nie mugłbym cię zostawić tam na pastwę losu.-odparł z uśmiechem .
-Możesz iść, nie martw się o mnie, ja dam sobie radę -stwierdziłam patrząc na niego a następnie odwróciłam się.
-Dobrze, wyjdę z sali, ale będę na ciebie czekać, aż dowiem się co ci jest-powiedział stanowczym głosem, po czym zaczął zmierzać w stronę wyjścia.
-Dziękuję ci, jesteś dobrym przyjacielem- powiedziałam patrząc na niego i odwróciłam głowę. On spojrzał na mnie i wyszedł.
<Devon?>
-A ty dokąd się wybierasz?-zapytała, miałam wrażenie, że ta osoba patrzy na mnie. Ja z zamroczonym głosem powiedziałam
-Ja, do domu-odparłam głosem ledwo przechodzącym przez gardło.
-Nie możesz ledwo się trzymasz, zaraz przyjdzie tutaj Martin i cię zbada- odpowiedziała ta osoba łagodnym lecz stanowczym głosem.
-Czy to ty Lily?-zapytałam resztką sił
-Tak a teraz cicho i leż, zaraz przyjdzie -powiedziała i wyszła na chwilę. Połorzyłam głowę i zamknełam oczy, czekałam na Martina z niecierpliwością, aż w końcu przyszedł. Zbadał mnie i dał jakieś zioła, ja tylko leżałam i wyczekiwałam momentu kiedy zioła zaczną działać. Powiedziałam słabym tonem do Lily:
-Zawołaj Devona- poprosiłam, a Lily go zawołała. On po chwili przyszedł.
-Hej, Devon. Dziękuję ci za to, że mnie przyniosłeś, nie wiem co bysię stało gdybyś tego niezrobił...- powiedziałam patrząc na niego.
-Nie ma za co dziękować, nie mugłbym cię zostawić tam na pastwę losu.-odparł z uśmiechem .
-Możesz iść, nie martw się o mnie, ja dam sobie radę -stwierdziłam patrząc na niego a następnie odwróciłam się.
-Dobrze, wyjdę z sali, ale będę na ciebie czekać, aż dowiem się co ci jest-powiedział stanowczym głosem, po czym zaczął zmierzać w stronę wyjścia.
-Dziękuję ci, jesteś dobrym przyjacielem- powiedziałam patrząc na niego i odwróciłam głowę. On spojrzał na mnie i wyszedł.
<Devon?>
sobota, 20 maja 2017
Od Devona CD Wariory
Biegłem ile sił w łapach, by jak najszybciej dostarczyć Wariorę do medyka. Jedynym w naszej watasze był Martin, który niedawno został przyjęty. Nie znałem gościa, ale nie miałem innego wyboru.
- Trzymasz się?! - krzyknąłem.
- Taak - wadera cicho jęknęła.
W grocie Martina powitała mnie Lily, jego pomocniczka.
- Witaj Devonie, co jej jest? - spytała zaniepokojona.
- Wybacz, ale musimy szybko do Martina, jest w środku? - spytałem wchodząc. Lily zatrzymała mnie łapą.
- Ma pacjenta. Ja się nią zajmę - powiedziała, ssuwając waderę z moich pleców. Zabrała ją do małej sali, a gdy chciałem wejść, znów mnie powstrzymała - ty zostań.
Zasunęła zasłonkę i na pół godziny zostałem sam. Chciałem usnąć, ale nie mogłem. Zacząłem więc bawić się każdym przedmiotem jaki znalazłem.
< Wariora ? >
- Trzymasz się?! - krzyknąłem.
- Taak - wadera cicho jęknęła.
W grocie Martina powitała mnie Lily, jego pomocniczka.
- Witaj Devonie, co jej jest? - spytała zaniepokojona.
- Wybacz, ale musimy szybko do Martina, jest w środku? - spytałem wchodząc. Lily zatrzymała mnie łapą.
- Ma pacjenta. Ja się nią zajmę - powiedziała, ssuwając waderę z moich pleców. Zabrała ją do małej sali, a gdy chciałem wejść, znów mnie powstrzymała - ty zostań.
Zasunęła zasłonkę i na pół godziny zostałem sam. Chciałem usnąć, ale nie mogłem. Zacząłem więc bawić się każdym przedmiotem jaki znalazłem.
< Wariora ? >
poniedziałek, 15 maja 2017
Od Wariory CD Devona
Leżałam skulona w pewnym momencie podszedł do mnie Devon.
-Co ci jest? Wszystko w porządku?- zapytał patrząc na mnie.
-Nic mi nie jest, tylko brzuch mnie trochę boli -podparłam podnosząc się z ziemi.
-Na pewno dasz radę iść, nie wygląda na to aby cię tylko trochę bolał. Wręcz bardzo mocno -odparł patrząc na mnie.
-Dam radę iść, nic mi nie jest -powiedziałam chociaż nie chciałam się przyznać, że nie daję rady iść. Mimo wszystko szłam chociaż pewnie było widać jak strasznie się czuję. Devon szedł obok mnie całkiem zapomniał o zdobyczy. Po kilkunastu metrach padłam na ziemię zawijając się z bólu.
-Wariora, co ci jest?-zapytał patrząc na mnie. Nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa -Nie dasz rady dojść?-zapytał patrząc na mnie.
-Dam!-powiedziałam głośnym tonem próbując się podnieść, lecz nic z tego nie wychodziło mimo mich starań -Nie dam rady- powiedziałam cichym głosem. -Idź już jakoś sobie poradzę-odparłam patrząc na Devona.
-Nie zostawię cię tu samej- powiedział i położył się obok mnie.
-Co chcesz zrobić?-zapytałam patrząc na basiora który ewidentnie miał jakiś pomysł.
-Wejdziesz mi na grzbiet i doniosę cię do medyka.- powiedział stanowczo patrząc na mnie .
-Nie ma mowy! Nie udźwigniesz mnie- stwierdziłam stanowczo odpowiadając.
-Dam radę a samej cię tu nie zostawię!- odrzekł patrząc na mnie.
-No dobrze.- weszłam na grzbiet basiora który wstał i zaniusł mnie do medyka.
<Devon?>
-Co ci jest? Wszystko w porządku?- zapytał patrząc na mnie.
-Nic mi nie jest, tylko brzuch mnie trochę boli -podparłam podnosząc się z ziemi.
-Na pewno dasz radę iść, nie wygląda na to aby cię tylko trochę bolał. Wręcz bardzo mocno -odparł patrząc na mnie.
-Dam radę iść, nic mi nie jest -powiedziałam chociaż nie chciałam się przyznać, że nie daję rady iść. Mimo wszystko szłam chociaż pewnie było widać jak strasznie się czuję. Devon szedł obok mnie całkiem zapomniał o zdobyczy. Po kilkunastu metrach padłam na ziemię zawijając się z bólu.
-Wariora, co ci jest?-zapytał patrząc na mnie. Nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa -Nie dasz rady dojść?-zapytał patrząc na mnie.
-Dam!-powiedziałam głośnym tonem próbując się podnieść, lecz nic z tego nie wychodziło mimo mich starań -Nie dam rady- powiedziałam cichym głosem. -Idź już jakoś sobie poradzę-odparłam patrząc na Devona.
-Nie zostawię cię tu samej- powiedział i położył się obok mnie.
-Co chcesz zrobić?-zapytałam patrząc na basiora który ewidentnie miał jakiś pomysł.
-Wejdziesz mi na grzbiet i doniosę cię do medyka.- powiedział stanowczo patrząc na mnie .
-Nie ma mowy! Nie udźwigniesz mnie- stwierdziłam stanowczo odpowiadając.
-Dam radę a samej cię tu nie zostawię!- odrzekł patrząc na mnie.
-No dobrze.- weszłam na grzbiet basiora który wstał i zaniusł mnie do medyka.
<Devon?>
Od Dayen do Martina
Chodziłam po terenach watahy, nudząc się okropnie, czego nienawidziłam. Zaczęłam nucić jakąś piosenkę i truchtać w podskokach. Po drodze malowałam drzewa, krzewy i zwierzęta na różne kolory, ale potem zwracałam im pierwotne kolory. Dotarłam na Świetlistą Polanę i ujrzałam tam jakoegoś wilka tarzającego się w trawie. Wyglądał dość zabawnie.
- Hej! Chyba nieźle się bawisz?! - powiedziałam, wyłaniając się z cienia. Słońce od razu mnie oślepiło.
- Dziś całkiem nieźle - odwrócił się na bok spoglądając w moją stronę - Jestem Martin.
Wstał i się przedstawił.
- A ja Dayen. Długo jesteś w watasze? - spytałam, przechylając lekko głowę.
- Kilka dni. Ale już się trochę rozglądałem.
< Martin? >
- Hej! Chyba nieźle się bawisz?! - powiedziałam, wyłaniając się z cienia. Słońce od razu mnie oślepiło.
- Dziś całkiem nieźle - odwrócił się na bok spoglądając w moją stronę - Jestem Martin.
Wstał i się przedstawił.
- A ja Dayen. Długo jesteś w watasze? - spytałam, przechylając lekko głowę.
- Kilka dni. Ale już się trochę rozglądałem.
< Martin? >
Od Picalla CD Rebekki
Chciałem jej wyjaśnić moje zachowanie, ale nie chciałem przestraszyć szczeniaków. Zaczekałem, aż wszystkie usną i wtedy podszedłem do wadery. Położyłem się obok niej.
- Nie wiem czy zrozumiesz to co ci teraz powiem, ale jestem ci to winien - westchnąłem. Rebekka patrzyła zaniepokojona i czekała na dalszy ciąg mojej wypowiedzi.
- Chodzi o tego demona? - powiedziała w końcu, bo nie chciała czekać. Trochę się zdziwiłem, że tak szybko skojarzyła fakty.
Skinąłem głową na tak.
- Kiedy zesłałem go w Krainę Snów, wiedziałem, że to nie koniec. Teraz on chce się zemścić, bo myślę, że bez problemu sam by się stamtąd wydostał. Nie wiem jak się go pozbyć, ale wiem, że póki co będę musiał z nim walczyć - zmarszczyłem brwi. To będzie mnie dużo kosztować.
- Ja ci zawsze pomogę - spojrzała na mnie ze spokojem w oczach. Chyba była już śpiąca - nie wiem jak, ale pomogę.
Przytaknąłem. Zapadła cisza. Do świtu jeszcze ze dwie godziny, a niektóre ptaki jiż się zbudziły. Też chciałbym być jak ptak.
Rebekka zasnęła, a ja oddaliłem się od reszty. Nie chciałam być dla nich zagrożeniem. Rebekka zajmie się szczeniakami, a ja sam spróbuję sobie pomóc. Tylko jak?
< Rebekka? >
- Nie wiem czy zrozumiesz to co ci teraz powiem, ale jestem ci to winien - westchnąłem. Rebekka patrzyła zaniepokojona i czekała na dalszy ciąg mojej wypowiedzi.
- Chodzi o tego demona? - powiedziała w końcu, bo nie chciała czekać. Trochę się zdziwiłem, że tak szybko skojarzyła fakty.
Skinąłem głową na tak.
- Kiedy zesłałem go w Krainę Snów, wiedziałem, że to nie koniec. Teraz on chce się zemścić, bo myślę, że bez problemu sam by się stamtąd wydostał. Nie wiem jak się go pozbyć, ale wiem, że póki co będę musiał z nim walczyć - zmarszczyłem brwi. To będzie mnie dużo kosztować.
- Ja ci zawsze pomogę - spojrzała na mnie ze spokojem w oczach. Chyba była już śpiąca - nie wiem jak, ale pomogę.
Przytaknąłem. Zapadła cisza. Do świtu jeszcze ze dwie godziny, a niektóre ptaki jiż się zbudziły. Też chciałbym być jak ptak.
Rebekka zasnęła, a ja oddaliłem się od reszty. Nie chciałam być dla nich zagrożeniem. Rebekka zajmie się szczeniakami, a ja sam spróbuję sobie pomóc. Tylko jak?
< Rebekka? >
niedziela, 14 maja 2017
Od Devona CD Wariory
Zaczęliśmy poszukiwanie jakichś tropów, które mogłyby oznaczać smakowity posiłek. Pierwszy złapałem trop i ruszyłem za nim. Wariora podążała za mną. Na polanie pasły się łosie. Dość duży posiłek jak na dwoje, ale czego będę sobie i nowej żałował.
Zaatakowałem pierwszy. Zatopiłem pazury w tułów kulawego osobnika. Zdziwiłem się, że wadera nie wzięła udziału w akcji, wogóle zniknęła mi z oczu. Samemu już polowałem, a z chorym osobnikiem było już całkiem łatwo. Wzrokiem prześwietlałem okoliczne krzewy. Nagle coś w jednym z nich się poruszyło. Ostrożnie odchyliłem gałąź, i nie ujrzałem tam nikogo innego, jak Wariorę, skuloną tak, że nie widziałem jej twarzy.
< Wariora?>
Zaatakowałem pierwszy. Zatopiłem pazury w tułów kulawego osobnika. Zdziwiłem się, że wadera nie wzięła udziału w akcji, wogóle zniknęła mi z oczu. Samemu już polowałem, a z chorym osobnikiem było już całkiem łatwo. Wzrokiem prześwietlałem okoliczne krzewy. Nagle coś w jednym z nich się poruszyło. Ostrożnie odchyliłem gałąź, i nie ujrzałem tam nikogo innego, jak Wariorę, skuloną tak, że nie widziałem jej twarzy.
< Wariora?>
sobota, 13 maja 2017
Od Wariory CD Martina
Spojrzałam w stronę którą pokazywał basior. To było dość dziwne znalezisko, podeszłam tam i zajżałam w głąb. Z głębi dobiegało niebieskie światło.
-Podejdź tutaj, szybko!!- podszedł do mnie i spojrzał w głąb z wielkim zdziwieniem.
-Wow, ciekawe co tam jest? -stwierdził i spojrzał ba mnie .
-Idziemy tam? Będzie super -zapytałam z uśmiechem -
No nie wiem a jak po tem wrucimy?-odparł niepewnym głosem .
-Do odważnych świat należy. -powiedziałam i wskoczyłam, zjeżdżało się jak po zjeżdżalni przy zjeździe krzyczałam
-Juuuuuuuuuuuuuuhhhhhhhhhhuuuuuuuuuu , superrrrrrrrrrrrrrrr- krzyczałam ile tchu. Po chwili byłam już na dole, a po chwili dołączył Martin, który jednak zjechał.
-A jednak się odważyłeś- powiedziałam lekko ironicznym głosem
-Tak, raz się żyje- skomentował otrzapując się z kurzu.
-To idziemy się rozejrzeć- i poszłam w miejsce skąd odbiegało światło. On szedł obok mnie. Nagle dostrzegliśmy piękną jaskinię. Była pełna niebieskich kryształów, fioletowo-szarych grzybów, różowo-czerwonych kwiatów, i pięknych tęczowych traw. Było tam również niewielkie jezioro o wodzie pięknie błękitnej, po prostu tam było jak w raju.
-Tu jest tak... tak...tak... pięknie -powiedziałam, patrząc w około
-Tak , to był dobry pomysł aby tu zejść- odparł ze zdumieniem i podziwem w oczach.
<Martin? Przepraszam, że tak późno>
-Podejdź tutaj, szybko!!- podszedł do mnie i spojrzał w głąb z wielkim zdziwieniem.
-Wow, ciekawe co tam jest? -stwierdził i spojrzał ba mnie .
-Idziemy tam? Będzie super -zapytałam z uśmiechem -
No nie wiem a jak po tem wrucimy?-odparł niepewnym głosem .
-Do odważnych świat należy. -powiedziałam i wskoczyłam, zjeżdżało się jak po zjeżdżalni przy zjeździe krzyczałam
-Juuuuuuuuuuuuuuhhhhhhhhhhuuuuuuuuuu , superrrrrrrrrrrrrrrr- krzyczałam ile tchu. Po chwili byłam już na dole, a po chwili dołączył Martin, który jednak zjechał.
-A jednak się odważyłeś- powiedziałam lekko ironicznym głosem
-Tak, raz się żyje- skomentował otrzapując się z kurzu.
-To idziemy się rozejrzeć- i poszłam w miejsce skąd odbiegało światło. On szedł obok mnie. Nagle dostrzegliśmy piękną jaskinię. Była pełna niebieskich kryształów, fioletowo-szarych grzybów, różowo-czerwonych kwiatów, i pięknych tęczowych traw. Było tam również niewielkie jezioro o wodzie pięknie błękitnej, po prostu tam było jak w raju.
-Tu jest tak... tak...tak... pięknie -powiedziałam, patrząc w około
-Tak , to był dobry pomysł aby tu zejść- odparł ze zdumieniem i podziwem w oczach.
<Martin? Przepraszam, że tak późno>
czwartek, 11 maja 2017
Od Wariory do Devona
Dzień był piękny słońce świeciło mocno, było bardzo ciepło, na niebie nie było chmur. Położyłam się na łące i obserwiwałam niebo, o pięknym kolorze błękitu. Leżałam przez chwilę a w pewnym momencie zauważyłam jakiegoś wilka. Podniosłam się i rozejżałam się wokoło i zauważyłam Devona.
-Cześć Devon!- krzykłam patrząc w jego stronę.
-Witaj-odparł patrząc w moją stronę.
-Co tu robisz?-zapytałam, rozdlądając się wokół.
-Dziś piękna pogoda, postanowiłem się przejść. A ty, co tu robisz?- spojrzał miłym wzrokiem w moją stronę.
-Również postanowiłam się przejść -odparłam patrząc w błękitne niebo.
-Może... Przejdziemy się razem?- zaproponował z lekką nieśmiałością.
-Tak, bardzo chętnie.-powiedziałam z uśmiechem, patrząc na basiora.
-No to chodźmy - rzekł patrząc przed siebie. Poszliśmy więc się przejść. Szliśmy może 20 minut trwając, w lekko niezręcznej ciszy. Miałam zaproponować jakiś temat ale brakowało mi pomysłu. Devon w końcu powiedział.
-Żeby wszystkie dni były takie piękne-odparł patrząc w niebo.
-Tak,tak byłoby wspaniale-powiedziałam z uśmiechem.
-Jestem trochę głodny. Może na coś zapolujemy?- powiedział patrząc na las.
-Jasne, czemu nie- rzekłam miłym tonem.
<Devon?>
-Cześć Devon!- krzykłam patrząc w jego stronę.
-Witaj-odparł patrząc w moją stronę.
-Co tu robisz?-zapytałam, rozdlądając się wokół.
-Dziś piękna pogoda, postanowiłem się przejść. A ty, co tu robisz?- spojrzał miłym wzrokiem w moją stronę.
-Również postanowiłam się przejść -odparłam patrząc w błękitne niebo.
-Może... Przejdziemy się razem?- zaproponował z lekką nieśmiałością.
-Tak, bardzo chętnie.-powiedziałam z uśmiechem, patrząc na basiora.
-No to chodźmy - rzekł patrząc przed siebie. Poszliśmy więc się przejść. Szliśmy może 20 minut trwając, w lekko niezręcznej ciszy. Miałam zaproponować jakiś temat ale brakowało mi pomysłu. Devon w końcu powiedział.
-Żeby wszystkie dni były takie piękne-odparł patrząc w niebo.
-Tak,tak byłoby wspaniale-powiedziałam z uśmiechem.
-Jestem trochę głodny. Może na coś zapolujemy?- powiedział patrząc na las.
-Jasne, czemu nie- rzekłam miłym tonem.
<Devon?>
Od Sally CD. Brue
- Devon? Co się tu dzieje? - spytałam zaniepokojona, wychodząc z jaskini. Beta podejrzliwie patrzył na brązowego basiora.
- A więc masz na imię Devon? Miło poznać - powiedział, uśmiechając się - szukam Watahy Magicznego Źródła. Czy to tu?
Tym razem pytanie było do mnie. Wymieniliśmy z Devonem spojrzenia, wiedziałam, że go okłamał. Wywróciłam oczami. Obcy niezbyt wiedział o co chodzi. Spoglądał to na mnie, to na Betę.
- Kim jesteś? - spytał Devon, gdy już chciałam przywitać gościa. Co on dziś tak przesadnie podejrzliwy?
- Szukam watahy, która chętnie by mnie przyjęła. Słyszałem, że jesteście otwarci na nowych - rzekł. Brzmiało to jak jakaś rozmowa kwalifikacyjna. Mimowolnie się uśmiechnęłam.
- To jak będzie? - spytał brązowy, z błyskiem nadziei w oczach.
- Pomyślimy - powiedział Devon, zmieniając pozycję. Mianowicie wygodnie sobie klapnął - ale może najpierw powiesz nam jak się nazywasz?
Szczerze myślałam, że palnie "pomyślimy", co na pewno nie uszło by mu to płazem. Na szczęście tak się nie stało. W sumie trochę szkodaxd.
- Jestem Brue - skinął głową i przyłożył sobie łapę do klatki piersiowej. Wyglądało to całkiem elegancko.
- Miło nam. Jestem Sally, a to Devon - Beta skinął głową - on jest Betą.
- Mi również miło.
< Brue? >
- A więc masz na imię Devon? Miło poznać - powiedział, uśmiechając się - szukam Watahy Magicznego Źródła. Czy to tu?
Tym razem pytanie było do mnie. Wymieniliśmy z Devonem spojrzenia, wiedziałam, że go okłamał. Wywróciłam oczami. Obcy niezbyt wiedział o co chodzi. Spoglądał to na mnie, to na Betę.
- Kim jesteś? - spytał Devon, gdy już chciałam przywitać gościa. Co on dziś tak przesadnie podejrzliwy?
- Szukam watahy, która chętnie by mnie przyjęła. Słyszałem, że jesteście otwarci na nowych - rzekł. Brzmiało to jak jakaś rozmowa kwalifikacyjna. Mimowolnie się uśmiechnęłam.
- To jak będzie? - spytał brązowy, z błyskiem nadziei w oczach.
- Pomyślimy - powiedział Devon, zmieniając pozycję. Mianowicie wygodnie sobie klapnął - ale może najpierw powiesz nam jak się nazywasz?
Szczerze myślałam, że palnie "pomyślimy", co na pewno nie uszło by mu to płazem. Na szczęście tak się nie stało. W sumie trochę szkoda
- Jestem Brue - skinął głową i przyłożył sobie łapę do klatki piersiowej. Wyglądało to całkiem elegancko.
- Miło nam. Jestem Sally, a to Devon - Beta skinął głową - on jest Betą.
- Mi również miło.
< Brue? >
środa, 10 maja 2017
Od Rebekki CD. Picalla
Nieświadomie otworzyłam pysk, widząc, jak Picallo wychodzi z jaskini. Dobrze wiedziałam, że jest mu ciężko, ale przecież nie mógł mnie zostawić samej ze szczeniakami. Unikałam tego miejsca, bo stan mojej psychiki nie wrócił jeszcze do normy. W jaskini ośrodka adopcyjnego znalazłam się niespecjalnie - akurat przechodziłam obok i usłyszałam, jak Alfa jęczy i rzuca się przez sen. Chciałam go tylko obudzić...
- Picallo, czekaj! - zawołałam i wybiegłam z groty. W kilka chwil dogoniłam basiora i zagrodziłam mu drogę. Wilk cofnął się o krok i odwrócił wzrok.
- Przepraszam - wymamrotał raz jeszcze i skręcił w bok. Ponownie skoczyłam przed niego.
- Picallo... Ja nie mogę zostać ze szczeniakami. Nie teraz. Nie jestem na to gotowa.
- Mogę być dla nich zagrożeniem - mruknął Alfa.
- To poproś kogoś o pomoc - podsunęłam. - Na przykład Dayen.
- Dobry pomysł - przyznał Picallo. Zawróciliśmy do jaskini ośrodka adopcyjnego i wyprowadziliśmy stamtąd trójkę szczeniaków. Dexter, jak zauważyłam, chyba wciąż przeżywał stratę przyjaciółki... Odpędziłam ponure myśli i zaczęłam uważnie rozglądać się po okolicy. Chciałam być pewna, że jesteś bezpieczni.
Szliśmy już kilkanaście minut, gdy nagle zerwał się niezwykle chłodny i silny wiatr. Szczeniaki skuliły się przy sobie. Spróbowałam przejść kilka kroków, ale prawie się wywróciłam.
- Nie możemy iść dalej - zauważył Alfa.
- Co zrobimy? - zapytałam, przekrzykując wiatr.
- Ukryjemy się wśród drzew - zdecydował Picallo. Chwycił do pyska malutką Niki i ruszył w kierunku potężnego dębu, niekiedy wykonując kilka kroków w bok, by utrzymać równowagę. Ruszyłam za nim, pilnując pozostałych szczeniąt. Po dłuższej chwili wysiłku znaleźliśmy się w osłoniętej od wiatru sporej norze pod drzewem. Położyłam się, przytulając do siebie Niki i liżąc ją, by ją rozgrzać. Picallo wpatrywał się w pogodę na zewnątrz. W pewnym momencie chyba zorientował się, że na niego patrzę, bo odwrócił wzrok w moją stronę.
<Picallo?>
- Picallo, czekaj! - zawołałam i wybiegłam z groty. W kilka chwil dogoniłam basiora i zagrodziłam mu drogę. Wilk cofnął się o krok i odwrócił wzrok.
- Przepraszam - wymamrotał raz jeszcze i skręcił w bok. Ponownie skoczyłam przed niego.
- Picallo... Ja nie mogę zostać ze szczeniakami. Nie teraz. Nie jestem na to gotowa.
- Mogę być dla nich zagrożeniem - mruknął Alfa.
- To poproś kogoś o pomoc - podsunęłam. - Na przykład Dayen.
- Dobry pomysł - przyznał Picallo. Zawróciliśmy do jaskini ośrodka adopcyjnego i wyprowadziliśmy stamtąd trójkę szczeniaków. Dexter, jak zauważyłam, chyba wciąż przeżywał stratę przyjaciółki... Odpędziłam ponure myśli i zaczęłam uważnie rozglądać się po okolicy. Chciałam być pewna, że jesteś bezpieczni.
Szliśmy już kilkanaście minut, gdy nagle zerwał się niezwykle chłodny i silny wiatr. Szczeniaki skuliły się przy sobie. Spróbowałam przejść kilka kroków, ale prawie się wywróciłam.
- Nie możemy iść dalej - zauważył Alfa.
- Co zrobimy? - zapytałam, przekrzykując wiatr.
- Ukryjemy się wśród drzew - zdecydował Picallo. Chwycił do pyska malutką Niki i ruszył w kierunku potężnego dębu, niekiedy wykonując kilka kroków w bok, by utrzymać równowagę. Ruszyłam za nim, pilnując pozostałych szczeniąt. Po dłuższej chwili wysiłku znaleźliśmy się w osłoniętej od wiatru sporej norze pod drzewem. Położyłam się, przytulając do siebie Niki i liżąc ją, by ją rozgrzać. Picallo wpatrywał się w pogodę na zewnątrz. W pewnym momencie chyba zorientował się, że na niego patrzę, bo odwrócił wzrok w moją stronę.
<Picallo?>
wtorek, 9 maja 2017
Od Brue
Szedłem sprężystym krokiem. Nie należę do wilków leniących się całe dnie. Moje zmysły były wyostrzone. Szukałem zapachu, który powinien tu być. On mi powiedział. A on nigdy nie kłamał. Przypomniałem sobie jego promienny uśmiech gdy coś mi nie wychodziło. Tak często się śmiał. A potem… Po mojej lewej stronie śnieg skrzypiał równomiernie. Natychmiast położyłem się i zakopałem w białym puchu. Obserwowałem nadchodzącego. Był to basior. Czarny lekko prześwitujący. Emanował do tego błękitnawym światłem. Nie zauważył mnie. Szukałem jakichś oznak jego pochodzenia, lecz nic nie znalazłem. No tak. Bruu, ty głupcze! Jak zwykle robię coś, a dopiero później myślę. Przecież ja nawet nie znałem zapachu Watahy Magicznego Źródła! Teraz jednak nie było czasu na myślenie. Wstałem powoli. Basior stał do mnie tyłem. Chyba mnie nie zauważył. Odezwałem się pewnym głosem.
– Przepraszam, czy znajduje się może na terenie Watahy… – w tym momencie basior skoczył jak oparzony i spojrzał na mnie zdzwionym wzrokiem. Powtórzyłem więc.
– Przepraszam, czy znajduje się może na terenie Watahy Magicznego Źródła?
– Aaa. Watahy? Nie, nie wiem gdzie to jest. A ty? – basior był bardzo poważny. Nie wiem dlaczego ale nie pasowało mi to. Chyba kłamał.
<Ktoś? >
– Przepraszam, czy znajduje się może na terenie Watahy… – w tym momencie basior skoczył jak oparzony i spojrzał na mnie zdzwionym wzrokiem. Powtórzyłem więc.
– Przepraszam, czy znajduje się może na terenie Watahy Magicznego Źródła?
– Aaa. Watahy? Nie, nie wiem gdzie to jest. A ty? – basior był bardzo poważny. Nie wiem dlaczego ale nie pasowało mi to. Chyba kłamał.
<Ktoś? >
Od Martina CD Wariory
Dość szybko zyskałem "przyjaciółkę". Nie spodziewałem się, że pójdzie tak łatwo. Skoro jednak usłyszałem taką propozycje żal było odmówić, choć po chwili zdałem sobie sprawę, że prawie nic o niej nie wiem: -Jak się zwiesz?-spytałem, spoglądając na nią przelotnie.
-Wariora-odpowiedziała przyjaźnie-a ty?
-Martin.
-Poznałeś alfy?
-Tak, zapoznałem się z Picallo. Sprawia wrażenie dobrego przywódcy.
-A co cię sprowadza tutaj?-zadawała kolejne pytania czarna wilczyca.
-To dłuższa historia...-jakby warknąłem, bo też chciałem się czegoś dowiedzieć na jej temat, lecz ona niemal nie dopuszczała mnie do głosu.
-Chętnie wysłucham-odparła i uśmiechnęła się od ucha do ucha.
-To pogadamy później, obiecuję, najpierw ty mi coś o sobie opowiedz-zaproponowałem, gdyż nie przepadałem za mówieniem na swój temat.
-Hm, to też później. Czy zgodzisz się abym pokazała ci pewne miejsce?-zasugerowała przekręcając głowę i kusząc mnie proszącym spojrzeniem.
-Czemu nie?-zaśmiałem się wesoło. Wadera przeszła przede mnie. Prowadziła. Śmiesznie skakała przez gałęzie drzew, nieraz przyspieszała, a czasem zwalniała. Wkrótce szczenięce odruchy zawładnęły naszymi ciałami i zaczęliśmy się ścigać, nie mogąc przestać. Choć na pierwszy rzut oka, można by to nazwać zwyczajnym biegiem, to były wyścigi. Co jak co, ale dzięki temu zyskaliśmy więcej czasu, bo w mgnieniu oka byliśmy na miejscu.
-To jest "magiczne źródełko"-oznajmiła.
-Pie..Pięknie-skomentowałem. Moim oczom ukazał się strumyk z przesadnie niebieską wodą. Otaczająca go roślinność dodawała dużego uroku. Drzewa wysokie, pokryte mchem. Miejsce robiło wrażenie zaczarowanego, magicznego. Ni z tego, ni z owego nagle przypomniało mi się, że poszukiwałem jaskini. Bystrze zaobserwowałem w jednym z drzew wąski, ale do rozszerzenia tunel. Szturchnąłem waderę. -
Ej, zobacz tam!-pokazałem łapą na znalezisko.
<Wariora?>
-Wariora-odpowiedziała przyjaźnie-a ty?
-Martin.
-Poznałeś alfy?
-Tak, zapoznałem się z Picallo. Sprawia wrażenie dobrego przywódcy.
-A co cię sprowadza tutaj?-zadawała kolejne pytania czarna wilczyca.
-To dłuższa historia...-jakby warknąłem, bo też chciałem się czegoś dowiedzieć na jej temat, lecz ona niemal nie dopuszczała mnie do głosu.
-Chętnie wysłucham-odparła i uśmiechnęła się od ucha do ucha.
-To pogadamy później, obiecuję, najpierw ty mi coś o sobie opowiedz-zaproponowałem, gdyż nie przepadałem za mówieniem na swój temat.
-Hm, to też później. Czy zgodzisz się abym pokazała ci pewne miejsce?-zasugerowała przekręcając głowę i kusząc mnie proszącym spojrzeniem.
-Czemu nie?-zaśmiałem się wesoło. Wadera przeszła przede mnie. Prowadziła. Śmiesznie skakała przez gałęzie drzew, nieraz przyspieszała, a czasem zwalniała. Wkrótce szczenięce odruchy zawładnęły naszymi ciałami i zaczęliśmy się ścigać, nie mogąc przestać. Choć na pierwszy rzut oka, można by to nazwać zwyczajnym biegiem, to były wyścigi. Co jak co, ale dzięki temu zyskaliśmy więcej czasu, bo w mgnieniu oka byliśmy na miejscu.
-To jest "magiczne źródełko"-oznajmiła.
-Pie..Pięknie-skomentowałem. Moim oczom ukazał się strumyk z przesadnie niebieską wodą. Otaczająca go roślinność dodawała dużego uroku. Drzewa wysokie, pokryte mchem. Miejsce robiło wrażenie zaczarowanego, magicznego. Ni z tego, ni z owego nagle przypomniało mi się, że poszukiwałem jaskini. Bystrze zaobserwowałem w jednym z drzew wąski, ale do rozszerzenia tunel. Szturchnąłem waderę. -
Ej, zobacz tam!-pokazałem łapą na znalezisko.
<Wariora?>
poniedziałek, 8 maja 2017
Od Picalla CD. Rebekki
Po pogrzebie Selin każdy z członków watahy wrócił do własnych zajęć. Ja siedziałem jeszcze przed grobem, który był pięknie przystrojony głównie przez Rebekkę i resztę szczeniąt. Małe były bardzo przestraszone, miały oczy pełne łez. Rebekka próbowała je uspokoić, jednak nie było to łatwe. To był smutny widok. Po tej tragedii każdy członek dostał informacje o zagrażającym nam demonie. Problem w tym, że nie bardzo wiedzą jak się bronić. Jak na razie jedynym wyjściem wydaje się być pobyt demona w krainie snów. Doskonale wiedziałem co to dla mnie oznacza. Nikt przecież nie powiedział, że będzie łatwo.
Moje rozmyślania przerwała Rebekka, siadając obok mnie. Szczeniaki potruchtały do jaskini.
- Co teraz zrobimy ? - spytała. Podniosłem wzrok i dostrzegłem ile różnych uczuć mieści się w jej szklistych oczach. Nie za bardzo wiedziałem, co jej odpowiedzieć.
- Na razie nic nie możemy zrobić. Demon zostanie w krainie snów przez jakiś czas. Skontaktuję się z innymi watahami i szamanami. Może oni nam pomogą - powiedziałem.
- Oby tak było - odparła, po czym odeszła
******************************************
Nie spałem tej nocy w swojej jaskini. Postanowiłem zostać i zająć się szczeniętami. Wszystkie udało mi się uśpić, jednak sam nie mogłem spać. Zażyłem więc środki nasenne i szybko zapadłem w sen. To był koszmar.
Leżałem na marmurowej posadzce. Otworzyłem oczy, wstałem i rozejrzałem się. Dookoła było ciemno. Tylko ja stałem w kręgu światła. Nagle krąg zaczął się rozszerzać, a moim oczom ukazały się straszne rzeczy. Widziałem wilki, które wykrwiały się na śmierć. Miały zapuchnięte oczy i obcięte łapy. Roślinność i ziemia były szaro-czarne, w oddali było widać dym. Podszedłem do jednego z wilków. Nie mogłem go jednak rozpoznać, ponieważ był cały we krwi, tak jak i inne. Nagle biała poświata prześwietliła wilki. Obok mnie leżał mój brat, a dalej reszta watahy. Nie mogłem w to uwierzyć, ani nic zrobić i za to czułem się podle. Czułem, że zaczynam tonąć. Dosłownie. Zacząłem spadać, gdy coś mnie zaatakowało. Spadłem wprost do jaskini szczeniaków. Przyciskałem do ściany mojego wroga. Był szkaradny. Miał krwistoczerwone ślepia, wielkie kły i uszy, a piana leciała mu z pyska. Gorzko się zaśmiał, a ja przycisnąłem go mocniej. Zaczął się rozpływać, aż jego twarz wydała mi się znajoma. Podobna do Rebekki, aż stała się Rebekką.
- Picallo, to ja ! - wydusiła. Opamiętałem się, obudziłem. Zabrałem łapę oswabadzając waderę - wszystko w porządku ?
Spytała. Szczeniaki patrzyły na mnie z przerażeniem.
- Ja...prze...przepraszam - nie wiedząc gdzie podziać wzrok wyszedłem z jaskini.
< Rebekka? >
Moje rozmyślania przerwała Rebekka, siadając obok mnie. Szczeniaki potruchtały do jaskini.
- Co teraz zrobimy ? - spytała. Podniosłem wzrok i dostrzegłem ile różnych uczuć mieści się w jej szklistych oczach. Nie za bardzo wiedziałem, co jej odpowiedzieć.
- Na razie nic nie możemy zrobić. Demon zostanie w krainie snów przez jakiś czas. Skontaktuję się z innymi watahami i szamanami. Może oni nam pomogą - powiedziałem.
- Oby tak było - odparła, po czym odeszła
******************************************
Nie spałem tej nocy w swojej jaskini. Postanowiłem zostać i zająć się szczeniętami. Wszystkie udało mi się uśpić, jednak sam nie mogłem spać. Zażyłem więc środki nasenne i szybko zapadłem w sen. To był koszmar.
Leżałem na marmurowej posadzce. Otworzyłem oczy, wstałem i rozejrzałem się. Dookoła było ciemno. Tylko ja stałem w kręgu światła. Nagle krąg zaczął się rozszerzać, a moim oczom ukazały się straszne rzeczy. Widziałem wilki, które wykrwiały się na śmierć. Miały zapuchnięte oczy i obcięte łapy. Roślinność i ziemia były szaro-czarne, w oddali było widać dym. Podszedłem do jednego z wilków. Nie mogłem go jednak rozpoznać, ponieważ był cały we krwi, tak jak i inne. Nagle biała poświata prześwietliła wilki. Obok mnie leżał mój brat, a dalej reszta watahy. Nie mogłem w to uwierzyć, ani nic zrobić i za to czułem się podle. Czułem, że zaczynam tonąć. Dosłownie. Zacząłem spadać, gdy coś mnie zaatakowało. Spadłem wprost do jaskini szczeniaków. Przyciskałem do ściany mojego wroga. Był szkaradny. Miał krwistoczerwone ślepia, wielkie kły i uszy, a piana leciała mu z pyska. Gorzko się zaśmiał, a ja przycisnąłem go mocniej. Zaczął się rozpływać, aż jego twarz wydała mi się znajoma. Podobna do Rebekki, aż stała się Rebekką.
- Picallo, to ja ! - wydusiła. Opamiętałem się, obudziłem. Zabrałem łapę oswabadzając waderę - wszystko w porządku ?
Spytała. Szczeniaki patrzyły na mnie z przerażeniem.
- Ja...prze...przepraszam - nie wiedząc gdzie podziać wzrok wyszedłem z jaskini.
< Rebekka? >
niedziela, 7 maja 2017
Od Wariory CD Martina
Usłyszałam głos który mówił ,,Ej, nie krępuj się" kiedy to usłyszałam postanowiłam pujść tam skąd dobiegał głos. Zauwarzyłam basiora i powiedziałam:
-Witaj!-powiedziałam patrząc na basiora.
-Cześć jestem Martin-odparł z miłym uśmiechem i wzrokiem skierowanym w moją stronę
-Jestem Wariora.-Odpowiedziałam basiorowi z lekkim uśmiechem.
-Czy ty mnie obserwowałaś ?-zapytał spoglądając na mnie.
-Nie, po prostu byłam na spacerze -powiedziałam łagodnym tonem.
-Dobrze, bo czułem się jak by ktoś mnie obserwował - rzekł z zakłopotaniem.
- Ja cię nie obserwowałam - odparłam stanowczym głosem.
- Ok, zmieńmy temat - odpowiediał miłym głosem.
-Niech będzie, może się gdzieś przejdziemy?-Odparłam patrząc na basiora.
- Chętnie - powiedział patrząc na mnie. Więc poszliśmy, szliśmy ok. 15 minut trwając w milczeniu aż w końcu zaczełam rozmowę.
- Niedawno dołączyłeś do watahy?-zapytałam patrząc przed siebie.
-Tak, nie dawno - odparł patrząc w ziemię
- Jak się u nas czujesz?-zapytałam z uśmiechem, patrząc na basiora.
-Dobrze, chociaż nie do końca się zaaklimatyzowałem i nie znam jeszcze wszystkich.- powiedział patrząc na mnie.
-Na pewno za niedługo wszystkich po znasz -odpowiedziałam miłym głosem i uśmiechem na pysku.
-Mam taką nadzieję.- rzekł z uśmiechem na pysku.
-Lubię cię-powiedziałam patrząc na niego i mając lekki uśmiech.
-Ja również cię lubię-odparł patrząc w moją stronę i mając uśmiech na pysku. -
Może zostaniemy przyjaciółmi- zaproponowałam miłym tonem, z uśmiechem. On się na chwilę zamyślił ale w końcu powiedział.
-Tak, chętnie- powiedział patrząc w moją stronę, lekko zkłopotanym wzrokiem. <Martin?>
-Witaj!-powiedziałam patrząc na basiora.
-Cześć jestem Martin-odparł z miłym uśmiechem i wzrokiem skierowanym w moją stronę
-Jestem Wariora.-Odpowiedziałam basiorowi z lekkim uśmiechem.
-Czy ty mnie obserwowałaś ?-zapytał spoglądając na mnie.
-Nie, po prostu byłam na spacerze -powiedziałam łagodnym tonem.
-Dobrze, bo czułem się jak by ktoś mnie obserwował - rzekł z zakłopotaniem.
- Ja cię nie obserwowałam - odparłam stanowczym głosem.
- Ok, zmieńmy temat - odpowiediał miłym głosem.
-Niech będzie, może się gdzieś przejdziemy?-Odparłam patrząc na basiora.
- Chętnie - powiedział patrząc na mnie. Więc poszliśmy, szliśmy ok. 15 minut trwając w milczeniu aż w końcu zaczełam rozmowę.
- Niedawno dołączyłeś do watahy?-zapytałam patrząc przed siebie.
-Tak, nie dawno - odparł patrząc w ziemię
- Jak się u nas czujesz?-zapytałam z uśmiechem, patrząc na basiora.
-Dobrze, chociaż nie do końca się zaaklimatyzowałem i nie znam jeszcze wszystkich.- powiedział patrząc na mnie.
-Na pewno za niedługo wszystkich po znasz -odpowiedziałam miłym głosem i uśmiechem na pysku.
-Mam taką nadzieję.- rzekł z uśmiechem na pysku.
-Lubię cię-powiedziałam patrząc na niego i mając lekki uśmiech.
-Ja również cię lubię-odparł patrząc w moją stronę i mając uśmiech na pysku. -
Może zostaniemy przyjaciółmi- zaproponowałam miłym tonem, z uśmiechem. On się na chwilę zamyślił ale w końcu powiedział.
-Tak, chętnie- powiedział patrząc w moją stronę, lekko zkłopotanym wzrokiem. <Martin?>
Od Martina
Niedawno przyjęli mnie do watahy magicznego źródła. Jeszcze nie zdążyłem wszystkich poznać, ale coś podpowiadało mi, że to nie będzie takie trudne. Basiorem dowodzącym był Picallo. Powiedział co i jak, przydzielił mi stanowisko omegi oraz funkcję medyka. Znając bardzo dobrze i dokładnie swoje wymagania, a dokładniej postanowienia oraz cele nie było to zadowalające. Wole się wyróżniać niż tworzyć tłum. Sądziłem, ze wszystko przyjdzie mi łatwiej, a na starcie dopiero powinno iść z górki. Takie towarzyszyły mi myśli podczas wędrówki i dość długiej drogi. Już od czasów gdy byłem młody, nie należałem do najprostszych. Często wdawałem się w bójki o honor. Bardzo dla mnie jest ważne i zawsze było to stanowisko. Cóż, należy doceniać to co dostajemy, to co zsyła nam los... Jak to się mówi nigdy nie wiesz co cię czeka, a ja przynajmniej mam przy sobie stado. W sumie moje liczenie na "awans" nie były mądre, wręcz przeciwnie; dziecinnie głupie. Kto wie, może przyjdzie taki dzień kiedy moje marzenie sie spełni, a dowodzący doceni moje chęci i uczyni ten zaszczyt wyższego stanowiska. Na razie zaakceptowałem tą przydzielona mi "etykiete". Tak, uznałem, że nie należy od razu sie wychylać czy co najgorsze walczyć bądź kłócić i tracić szanse na sympatie. Był to już mój drugi dzień, bo trafiłem tu wieczorem. Spałem gdzieś pod drzewem. Nie przywiązałem do tego miejsca szczególnej wagi. Było ono pierwszym-lepszym, które znalazłem. Drugiego dnia poszedłem rozejrzeć się i pozwiedzać tereny. Musiałem znaleźć jakąś pogodną jaskinię do zamieszkania. Zmierzając na zachód szedłem przez "Plażę Marzeń". Miło i z przyjemnością stąpałem po chłodnym piasku. Korciło mnie by popływać, ale najlepiej mi to nie wychodziło. Skręcając w jakąś uliczkę natrafiłem na las. Na długi, ciągnący się las. Na drzewach, w krzakach i nawet w ziemi kryły się setki różnorodnych zwierząt. Małe oczka obserwowały mnie z ukrycia, a ja "o niczym" nie wiedziałem, jednak stałem się też obiektem spojrzeń czegoś o wiele większego. Usłyszałem lekkie stąpanie wadery. Zatrzymałem się. Wręcz promieniowałem chęcią do zapoznania się.
-Ej, nie krępuj się-zachęciłem wilczyce do pokazania się.
<ktoś>
-Ej, nie krępuj się-zachęciłem wilczyce do pokazania się.
<ktoś>
Subskrybuj:
Posty (Atom)