Gdy tylko opuściłam jaskinię zajmowaną przez szczeniaki z ośrodka adopcyjnego, przestałam zwracać uwagę na Picalla. Truchtałam przed siebie przez kilka minut, aż nie zwęszyłam stadka saren. Ruszyłam ostrożnie w jego kierunku, starając się zakradać do żerujących roślinożerców pod wiatr. Zatrzymałam się dopiero w gęstych krzewach, kilka metrów od najbliższej łani. Obok mnie przysiadł Picallo.
- Nie ruszaj się teraz - poleciłam i prześlizgnęłam się w wysoką trawę. Przebyłam półtora metra i nagle... zaczepiłam łapą o wystający korzeń. Zza grzbietu dobiegł mnie śmiech. Zignorowałam go i rzuciłam się w pogoń za stadem. Jeden ze starszych osobników szczególnie nie nadążał i zostawał w tyle. Zrównałam się z nim i zaatakowałam go od boku. Zderzyłam się z sarną i powaliłam ją na ziemię. Szybko zadałam jej śmiertelne ugryzienie w kark. Po kilku chwilach było już po wszystkim. Chwyciłam zdobycz w zęby i zawlekłam przed Picalla, któremu nie było już tak wesoło.
- Widzę, że już się nie śmiejemy, co? - mruknęłam. Nie odpowiedział, tylko chwycił upolowaną sarnę i zaczął ciągnąć ją w stronę ośrodka adopcyjnego.
- Co robisz? - zapytałam, biegnąc za nim.
- Pomagam ci - odpowiedział.
- Poradziłabym sobie.
- Nie wątpię. Będziesz miała jeszcze wiele okazji.
Niezbyt zachwycona szłam za nim aż do jaskini ośrodka adopcyjnego. Tam Picallo przekazał mi zdobycz, którą zaniosłam szczeniakom. Były zachwycone. Zabrały się do jedzenia, a ja wyszłam z groty. Na progu jeszcze raz obejrzałam się na szczeniaki, przez co prawie zderzyłam się z Alfą.
- Przepraszam - wymruczałam cicho.
<Picallo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz