Przemierzałam las, pędząc niewyraźnymi w świetle księżyca ścieżkami. Minęła już dobra godzina od pożegnania z Picallem, a ja nadal nie przestałam biegać. Wykonywana czynność wciągnęłam mnie tak bardzo, że dopiero w ostatniej chwili zauważyłam zagradzającego ścieżkę łosia. Jakimś cudem udało mi się wskoczyć na grzbiet stojącego zwierzęcia i zeskoczyć po drugiej stronie. Gdy roślinożerca odwrócił się w moją stronę, rozpoznałam, kim jest.
- Rysiek! - wydarłam się tak głośno, że chyba obudziłam połowę lasu. - Jak ja nie lubię tego imienia - prychnął łoś. - I cicho bądź, bo wszyscy się obudzą.
- O ile jeszcze tego nie zrobili - wtrąciłam, tym razem cicho.
- Tak, tak. Mam do ciebie jedną sprawę. Ze stadem zawędrowałem w te okolice jakiś tydzień temu. Do wczorajszej nocy wszystko było super - krystaliczna woda, dużo przestrzeni, soczysta trawka i spokój. Ale właśnie wczoraj coś nas zaatakowało. Wyglądało jak trójwymiarowy cień, bardzo duży. Zabiło dwoje młodych i wyssało z nich krew. A potem... potem nieco urosło. Nasze stado już się przeniosło, ale ja zostałem, żeby ostrzec inne zwierzęta, wilki też. No i trafiłem na ciebie.
- Dzięki więc za ostrzeżenie - odparłam. - Przekażę to Alfie. Do zobaczenia! Ostatnie słowa wykrzyczałam, już odbiegając. Co sił popędziłam do jaskini Picalla. Nie chciałam go budzić, ale... co innego mogłam zrobić? Basiora zastałam śpiącego smacznie w swojej jaskini. Gdy zaczęłam nim potrząsać, obudził się. Spojrzał na mnie nieprzytomnym wzrokiem.
- Co się dzieje? - wymamrotał. Potrząsnęłam nim jeszcze raz. - Rebekka!?
Usłyszawszy swoje imię, opowiedziałam mu wszystko, co przekazał mi Rysiek.
- To poważny problem - stwierdził Alfa.
- I dlatego powinniśmy działać, zanim ktoś ucierpi! - zawołałam ponaglająco. Wtem ciszę nocy rozdarło pełne bólu wycie. Spojrzeliśmy na siebie z Picallem. A potem jednocześnie wybiegliśmy z jaskini.
<Picallo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz